Loading

Pachniała nasza wiosna majem.

Przed nami wiele do zrobienia

i życie, co być miało rajem,

w którym spełniają się marzenia.

 

Mijały nam kolejne lata:

dni pełne słońca, czarne chmury.

Wciąż byliśmy ciekawi świata

i chcieliśmy przenosić góry.

 

Uśmiech, co odpowiedzią bywał

na czyn ku ludziom kierowany,

choć może wdzięczność obiecywał,

często w złośliwość był ubrany.

 

Daremne były więc mozoły,

by sięgać wysokiego celu.

Nas nie wyniosą na cokoły.

Przyjaciół mamy też niewielu.

 

Dzieci już własną poszły drogą,

pełnię nadziei mając w duszach.

Cisza, co niegdyś była błogą,

teraz boleśnie dzwoni w uszach.

 

Nie może być już tak jak w niebie,

gdy się podąża ku jesieni.

Lecz przecież ciągle mamy siebie,

choć w sercu iskra miast płomieni.

 

I jeszcze wciąż nas łączy tyle:

ufność, co przed złym słowem broni,

wszystkie spędzone wspólnie chwile,

ciepły, przyjazny uścisk dłoni.

 

Wierzymy, że los już nie zmieni

kart, które dla nas w ręku trzyma

i da nam dojść w barwach jesieni

tam, gdzie nas czekać będzie zima.

 

02.07.2002