Loading

Bronowickie wspomnijcie wesele!

Tam we dworze zgodnie się bawili

goście z miasta, chłopi i zjaw wiele.

I o Polsce tak mądrze mówili.

Tam poeta mówił młodej pannie,

że tej Polski, co naszą jest matką

nie potrzeba szukać nieustannie;

ona puka pod gorsetu zakładką.

A dziewczyna słuchała poety

jak swej matki, gdy mówiła baśnie.

Nie pojęła słów jego niestety,

lecz w jej sercu Polska była właśnie.

 

Pustym traktem kibitki pędziły,

jamszczyk gwizdał i świstały baty.

Gdzieś w krainę śniegów unosiły

niepokorne sługi autokraty.

Aby mogli odkupić swe winy,

w tej ogromnej syberyjskiej bieli

wytną lasy, wykopią głębiny.

Kiedy umrą car się rozweseli.

Krzyczą plecy knutem poorane

i nić życia, gdy pałasz ją draśnie,

i krwi krople z potem wymieszane,

że w zmarzlinie tej Polska jest właśnie.

 

Żołnierz września pokazał swe męstwo,

gdy dwie armie dom jego burzyły.

Chociaż wierzył, że rychłe zwycięstwo

sojusznicze przyniosą mu siły,

nie doczekał szczęśliwego czasu.

Z życia swego dar ojczyźnie złożył,

kiedy w głębi katyńskiego lasu

kat do głowy karabin przyłożył.

Dziś się zda, że to szczęk karabinu,

gdy gałązka pod stopami trzaśnie.

W swej pamięci miejsce to miej synu.

Tam w mogiłach – to Polska jest właśnie.

 

Ci co z gruzów unieśli swe życie,

aby bić się za tą, co nie zginie,

przez granice przemykali skrycie

z Jej obrazem w pamięci głębinie.

Pośród fiordów zaciekle walczyli,

przy odwrotach dawali osłonę,

i w Tobruku oblężeni byli,

i bronili nieba nad Albionem.

Dziś im za to pomniki stawiają.

Ich powieści ktoś czasem przyklaśnie,

lecz nie zawsze sami pamiętają,

że w tych miejscach to Polska jest właśnie.

 

Do ojczyzny wypadła im droga

przez Italię – legionów szlakami.

Nad głowami mieli gniazdo wroga,

a ciał stosy deptali stopami.

I myśleli, że dzień sądu nastał,

gdy w Cassino klasztor zdobywali.

Gdzie padali – nowy krzyż wyrastał;

krwi kroplami maki malowali.

Na rząd krzyży, co biel kości nosi,

słońce czerwień krwi kładzie nim zaśnie.

Biel i czerwień wszystkim ludom głosi,

iż na górze tej Polska jest właśnie.

 

Z woli losu w odległe krainy,

za gór siedem i za wielką wodę

Dżon z Pułtuska i Stan z Bukowiny

uwozili swoje życie młode.

Tam robili kariery życiowe,

choć też czasem ponosili klęski.

Tam rodziny założyli nowe;

w trudach, w znoju przeżyli wiek męski.

W wielkim tłumie sami dziś zostali.

Gdy powoli życia płomień gaśnie,

wiedzą jednak, że w bezkresnej dali

i w tęsknocie ich Polska jest właśnie.

 

29.04.1998