widziana oczami Wrocławianina
Wrocław – ta dawna Śląska Dolnego stolica,
wiekiem stateczna, choć jej duch młody zachwyca.
Z dzisiejszym dniem splatają się tu dawne dzieje:
Tum i nowe osiedla, i Rynku pierzeje…
W dni piękne, pełne słońca i w czas niepogody
Odra – niby królowa środkiem toczy wody,
a do tej pani dwórki kierują swe lica:
Oława i Widawa, Ślęża i Bystrzyca.
Nadchodził czas Kongresu. Przyszło się sposobić
– stare wnętrza odnawiać i fasady zdobić.
Dumny ten książę godnie chciał powitać gości;
włożył bogate szaty, cenne kosztowności.
Dni lipcowe nadeszły i w ten czas niedługi
niebo się rozpłakało rzęsistymi strugi.
Gruchnęła wieść złowroga: Wielkie idą wody!
Kłodzko jest zalewane! Już w Opolu szkody!
Woda niszczy dobytek i domy powala!
Niźli w dziewięćset trzecim – większa będzie fala!
Czas mienie zabezpieczać! Czas robić zapasy!
Kolejki w sklepach stoją, jak dawnymi czasy.
Atmosfera nerwowa. Ja tu stałem pierwszy!
Chcę pięć chlebów… i wodę! I… jeszcze pampersy!
Ten na strych meble dźwiga, ów – co będzie czeka,
ktoś inny – przerażony za miasto ucieka.
Jak w dniu apokalipsy wciąż groza narasta.
Straszna woda z łoskotem wdarła się do miasta,
wyciągając swe macki niczym ośmiornica;
jakiś plac już zalany, zniknęła ulica.
W owym dniu, ze straszliwym żywiołem w zawody
szedł, komu sił starczało – czy stary, czy młody.
Jeden w dno kije wbija. Wielkość fali bada,
inny worki napełnia i wały układa.
Ten ma auto, więc się zaopatrywaniem trudzi,
tamten wyciągnął ponton i ratuje ludzi.
Lecz między życzliwymi i tacy bywali,
którzy się na nieszczęściu innych dorabiali.
Jeszcze gdzieś zza zakrętu samochód wypada,
a za nim pędzi fala… i cisza zapada.
Powódź przepowiadana była już przed laty.
W radiu i w telewizji wciąż komunikaty.
W muzeum nie ma worków, w ZOO ludzi trzeba.
Tu brakło wody pitnej, gdzieś zwykłego chleba.
Oczy pełne są strachu. Lęk się w serca wdziera.
Ta wielogłowa hydra już ludzi pożera.
Tam zalane mieszkania, tutaj dom się wali.
Mieszkańcy uciekają tylko w tym, w czym stali.
Wokół woda głęboka, w niej smary, benzyna.
W sercach tylko bezsilność – załamań przyczyna.
Minęła wielka fala. Cóż po niej zostało?
Rany, co umęczone pokrywają ciało
– szczeliny i pęknięcia, brak prądu i wody.
Wokoło sterty śmieci wyrosły – jak wrzody.
Poniszczone klejnoty. A płaszcz poszarpany
Łazarza przypomina żebracze łachmany.
Rzęsistymi zaś łzami zrasza się powieka,
gdy z wyciągniętą ręką na jałmużnę czeka.
I choć pomocne dłonie doń się wyciągają,
ciężkie go jeszcze chwile przecież wciąż czekają.
Ileż dni musi minąć? Kiedyż to się stanie,
gdy z podniesionym czołem ten Książę znów stanie?
18.08.1997