Jeśli brwi często marszczą panie,
przy tym je także boli głowa,
wówczas nurtuje je pytanie:
Jak można męża wytresować?
Wiedzą – z kobiecych porad kątka,
z doświadczeń własnych, od mamusi,
że mąż ma w sobie coś z zwierzątka
– więc dać się wytresować musi.
Wszak – gdy smakuje mu obiadek,
lub gdy wieczorem światło zgasi,
słodziutko mruczy jak niedźwiadek,
albo jak kotek wciąż się łasi.
Gdy krew ze skaleczenia cieknie,
jako lew ranny głośno ryczy.
Nieraz – jak piesek coś odszczeknie
i wciąż chce zrywać się ze smyczy.
Zacietrzewiony nie na żarty
bywa, gdy ktoś na niego krzyczy.
Czasem jak osioł jest uparty;
niekiedy też się naindyczy.
Mijając, ładna go dziewczyna
tylko niechcący trąci bokiem,
a już snuć plany rozpoczyna
i małpim za nią wiedzie wzrokiem.
* * *
Gorzej, gdy się w praktykę zmienia
teoretyczne rozważanie;
z sielankowego rozmarzenia
życie się wkrótce cyrkiem stanie.
Zważcie więc miłe Panie słowa,
które mnie cisną się do głowy:
Jak nas poucza myśl Pawłowa,
zwierzę ma odruch warunkowy.
I wtedy w mężu – w odpowiedzi
na tresowanie chętka wzbiera,
by to zwierzątko, co w nim siedzi,
zaraz zmieniło się w tresera.
26.05.1999