Swą miłością rusza z posad góry.
W jej uśmiechu zawsze słońce świeci.
Znad głów umie precz odegnać chmury.
To o matce tak mówią poeci.
Ale ona nie czeka na wiersze.
Jej pochwały poetów nie trzeba.
W ustach dziecka słowo – mama – pierwsze
może dla niej stać się skrawkiem nieba.
Swymi dłońmi, co pracą zmęczone,
łzy ociera i ból każdy koi,
lekko gładzi włosy rozwichrzone,
na kolanie straszną ranę goi.
I w skarpetce dziurę zaceruje
i przyszyje guzik do koszuli.
Kiedy dziecko z życiem się mocuje,
płacz uciszy, do piersi przytuli.
Ojca, kiedy w gniewie – udobrucha.
Uczy także jak dzień dobrze przeżyć.
Żalów dziecka na zły los wysłucha.
W małe kłamstwa bardzo chce uwierzyć.
Zbiorów dziecka obejrzy skarbnicę
i powieści wysłucha o wiośnie.
Jej powierzyć można tajemnicę,
że uczucie nowe w sercu rośnie.
Kiedy dziecku hołdy tłum oddaje
ona – cicha – kryje się w pobliżu.
Lecz gdy srogi czas klęski nastaje,
z podniesionym czołem trwa przy krzyżu.
Gdzieś w pamięci kłopoty przechowa.
W głębi duszy zachowa radości.
Czas pomiesza jednak piękne słowa,
z okruchami zwyczajnej podłości.
W swojej wielkiej mądrości przed wieki
Stwórca dał człowiekowi anioła.
Gdy matczynej zabraknie opieki
ma go chronić. Ale czy podoła?
17.05.1998